czwartek, 30 sierpnia 2018

Trochę - lub trochę więcej - przemyśleń

Cóż, już jakiś czas temu obiecałam opis jakiejś ARki, miał być Ozymandias. Zdecydowałam jednak, że wstrzymamy się z opisem chłopaka, do czasu aż nie skończę jego preppingu i malowania, co może trochę zająć. W ogóle, mam dużo "pomysłów" odnośnie tego bloga, i o tym właśnie będzie ten post. Przez te niecałe 3 miesiące w sumie nie zmieniło się wiele, a przynajmniej nic takiego, co wpłynęłoby na ten blog - bardziej prywatne sprawy. Na całe szczęście, zdecydowanie na plus.

Niestety, wakacje już mijają, ale w sumie gdy tak konkretniej o tym pomyślę, wcale mnie to nie boli. Pomimo że w szkole będzie dużo zmian, szczególnie jeśli chodzi o nauczycieli (kochana deforma edukacji <3), to na swój sposób się cieszę. Mieszkając w malutkiej wsi, nie bardzo mam jak utrzymać kontakt z przyjaciółką, a podczas roku szkolnego będę miała ją "pod ręką". Zauważyłam też, że w wakacje praca idzie mi znacznie wolniej, zamówienia się przedłużają, a blogi mocno zaniedbuję - a podczas roku szkolnego, jakoś będąc w tym roboczym wirze szkoły, wszystko idzie rzutem na taśmę. Jedyne, czego będzie mi brakować to wstawania o 12 i codziennego obserwowania modeli na półkach, bo niestety przenosząc się do dziadków nie mam możliwości zabrania ze sobą żadnego z modeli.




Jednak nie o takim biadoleniu miał być ten post. To w takim razie o czym? W sumie, to o niczym konkretnym. Po prostu, ostatnio dużo myślałam o całym hobby i również tym blogu. Chciałabym spojrzeć na to wszystko inaczej aniżeli wcześniej. Zacznijmy od tego, że ten blog miał być dla mnie luźnym miejscem... A nie ukrywam, że nie do końca to wyszło. Cały czas lata nade mną myśl, że miałam prowadzić go regularnie, robić modelom zdjęcia, opisywać je... Ale zapominam o tym, że przede wszystkim ma mi to sprawiać przyjemność.
Dlatego wstępnie zdecydowałam, że lekko to rozluźnię. To znaczy, nie będę sobie narzucać nic konkretnego - po prostu, chciałabym aby to "miejsce" nie było dla mnie przymusem. Abym mogła sobie tu czasami przyjść, napisać coś o modelach czy moich przemyśleniach. Wtedy, kiedy weźmie mnie na to ochota - a nie wtedy, kiedy powinnam.




I tak też mam zamiar zrobić. Po prostu, można powiedzieć że mam dużo rzeczy na głowie. Nie licząc takich oczywistych jak szkoła i znajomi, mam na myśli również moją hobbistyczną pracę, zlecenia na rysunki, blogi role play'owe na których mi zależy, pomoc przy kilku ciekawych uniwersach... I nie tylko to. Jakby nie patrzeć, aby wszystko ogarnąć po prostu nie starcza czasu. A najgorsze jest to, że przy tylu rzeczach... Po prostu traci się przyjemność z każdej z nich. Myśl że musisz zrobić to, to, to i jeszcze pełno innych rzeczy jest dobijająca, i pewnie każdy z nas to doskonale wie. Dlatego zależy mi na zmianie tego
Dla was, czytelników, również ma to znaczenie. Sama wiele waszych blogów czytam, obserwuję po cichutku, i wiem że znacznie przyjemniej czyta się posty, kiedy są one pisane z przyjemnością, a nie na siłę. I to widać, bez problemu da się to rozróżnić. Więc zależy mi na tym, aby posty były dobre i przyjemne - zarówno do tworzenia dla mnie, jak i do czytania dla was.




Dobrze, wygadałam się na temat bloga, teraz może przejdźmy do modelowych zmian. Cóż, jeśli chodzi o kolekcję to trochę modeli udało mi się upolować - głównymi zdobyczami są model żywiczny Paint Horse od Nicole Sohn oraz limitowany Cadbury firmy Copperfox. Oprócz tego, ku mojemu zaskoczeniu, na półki wskoczyły jeszcze trzy modele Breyer, których w ogóle nie spodziewałam się zobaczyć w swojej kolekcji. I to właśnie skłoniło mnie, aby na chwilkę się zatrzymać i pomyśleć nad tym wszystkim - kolekcjonerstwem, całym hobby itp.
Zanim jednak przejdziemy do sedna, chciałabym powrócić do innej kwestii, a mianowicie do wycofania się Lisków. Nie ukrywam, zasmuciła mnie ta informacja - jak zapewne każdego kolekcjonera, który znał poziom tych modeli. Długo zwlekałam z kupnem ich modeli, z prostego powodu - czekałam przede wszystkim na wydanie Winstona. Moje plany jednak zostały pokrzyżowane, i powiedzmy sobie wprost - ceny modeli podskoczyły bardzo, i trzeba było łapać co zostało.




W moim przypadku było trochę problemów, jak zawsze - najpierw klienci spóźniali się mocno z zapłatą za design postaci, później były problemy z przelaniem pieniędzy, modele na oficjalnej stronie się wyprzedały... Ale ostatecznie uratował mnie Ebay, i takim oto sposobem trafił do mnie lekko odrapany Cadbury, który opisywany jako Second, okazał się pełnoprawnym okazem z Pierwszej Serii. Na razie nie planuję malować mojej bogatej, luksusowej czekolady (tak, dokładnie - jego imię zostało zaczerpnięte od nazwy ów słodkiego przysmaku!), aczkolwiek nie wiadomo co mi do głowy przyjdzie. Teraz jednak stoi na półce razem z Breyerami i cieszy oko i duszę, górując nad resztą stada.




Teraz jednak możemy powrócić do kwestii Breyerów, które natchnęły mnie do głębszych przemyśleń. Pierwszym okazem powinien być Frankel - koń dawno wycofany, wydawałoby się niezbyt pożądany przez kolekcjonerów. W moim przypadku zainteresowanie nim pojawiło się ze względu na niską cenę, nie ma co ukrywać. Nigdy nie był on modelem, który mi się podobał - nie tylko pod względem malowania, ale także pod względem rzeźby. Od początku mojej kolekcjonerskiej przygody omijałam ten mold, po prostu nie przemawiał do mnie. Do tego podstawka zdecydowanie działała na minus. Teraz jednak, kiedy jego kupno było przesądzone... Spojrzałam na model zupełnie inaczej. Można by powiedzieć, że zasada "jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma" zadziałała. Ku memu zaskoczeniu, przybycie Frankela bardzo mnie cieszyło, a sam koń wydał mi się bardzo sympatyczny i nie tak sztuczny, jak mi się wcześniej wydawało.




To jednak nie koniec zdobyczy. Dzięki "dealom" z Night Mare (<3) trafiły do mnie dwie torebki Mini Whinnies - od zawsze kochałam blindbagi, więc sam fakt maluszków bardzo mnie ucieszył. Trafili do mnie Tinker i Joy, jeśli już mówimy o konkretach. Ale nie to jest najważniejsze, a to, że wzmocniło to moje "przemyślenia". Do tego jednak przejdę na koniec, po podsumowaniu wszystkiego.
Ostatnimi zdobyczami są modele z wymian, EZ to Spot i Babyflo, z czego na razie dotarł tylko pierwszy model. Co do moldu Newsworthy, sytuacja jest podobna co do Smarty Jonesa (Frankela) - nigdy nie zwrócił mojej uwagi zarówno rzeźbą, jak i malowaniem, a fantazyjna podstawka również mnie odrzucała. Teraz jednak stwierdzam, że bardzo się pomyliłam - uwielbiam Izaka, sama nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego. Po prostu odrobinkę zakochałam się w tym modelu, bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.




Co do Flo's Heiress (Babyflo) sytuacja jest inna - mold kochałam od momentu, kiedy tylko się pojawił. Uwielbiam konie w takich "dzikich" pozycjach, po prostu Breyer totalnie trafił w mój gust... Jednak malowanie totalnie zniechęciło mnie do jej kupna. Zdecydowanie wolę Jesse, jednak sprowadzenie go jest nie na moje możliwości - a raczej nie na możliwości mojego portfela.
Ale teraz, kiedy pojawiła się możliwość zdobycia klaczy, cieszę się że mi się udało. Jeszcze nie trafiła do moich łapek fizycznie, ale mimo to fakt zdobycia ukochanego moldu powoduje uśmiech na twarzy :D
A co z klaczką zrobię, sama nie wiem - kiedyś, przy okazji customizacji dwóch SMyków wpadłam na pomysł, aby "wydrapać" Baby, jednak może spodoba mi się na tyle, że nie będzie potrzeby? Poczekamy, zobaczymy!


Może i to zdjęcie nie jest dobre, nie powinno się tu znaleźć,
ale coś sprawia że mimo wszystko mi się podoba :v

A teraz... Teraz mam wiele w głowie. W sumie dzięki pojawieniu się tylu modeli, które nie miały nigdy zagościć na moich półkach, zastanowiłam się nad całym hobby.
Prawdopodobnie każdy z nas miał moment, kiedy ślepo gonił za modą - tak było też w moim przypadku. Wpierw, jako dziecko przy Schleich, później jako młoda dziewczyna przy Breyerach... A teraz jako starszy osobnik goniłam za ARkami. Ale trochę się pogubiłam, nie ukrywam. Polowałam na ebay'u, OLX, MH$P... I w sumie brałam co mogłam, bo wszystko wydawało mi się piękne. Ale w sumie nie było z tego wyjątkowej przyjemności, raczej kolejny "luksus" na półkę.




A teraz, kiedy przyjechał Frankel, EZ, saszetki, a na dniach mogę spodziewać się Babyflo, zauważyłam jak bardzo się z tego cieszyłam. Takie małe, niepozorne... A jednak coś sprawiło, że sprawiły mi więcej radości aniżeli żywiczne odlewy. I to dało mi do myślenia. Przypomniałam sobie, że w tym wszystkim nie chodzi o ganianie za jak najlepszym... A ganianie za tym, co nam się podoba. Owszem, ARki są piękne, nie da się zaprzeczyć... Ale wiele jest modeli równie pięknych, pod naszym nosem, niedocenianych jedynie przez to, że wykonano je z innego materiału. Od plastikowych koników to wszystko się przecież zaczęło, to plastikowe koniki "skradły nasze serca". I tam również powinniśmy szukać perełek.




I takim sposobem doszłam do wniosku, że zwalniam z rozglądaniem się za modelami żywicznymi - w pierwszej kolejności stawiam na to, co mi się podoba i przyniesie mi tak zwany zaciesz. Uśmiech na mordce, dni wyczekiwania na paczkę... A później otwieranie pudełek/folii/saszetek i przyglądanie się nowemu, odkrywanie figurek na nowo. Mówię NIE ograniczaniu się bo coś jest małe, nie opłaca mi się... W pierwszej kolejności będę stawiać na swój gust, i wydaje mi się że to dobre podejście.
Dzięki temu, teraz poluję na dwóch łaciatych panów, którzy wcześniej w ogóle mnie odrzucali. Teraz jednak bardzo chciałabym mieć na półce zarówno brykającego Vannera, jak i charakternego Picasso. I nie tylko ich! W oko wpadł mi też Mały Rocky czy mold znanej nam Lipstick (DLT).
Mogę powiedzieć, że wręcz gust mi się zmienił. Co prawda, nadal przepadam za ciemnymi kasztanami i niezbyt popularnymi maściami, ale ostatnio dostrzegłam również piękno koni tarantowatych, dereszowatych... A konie z wzorem overo... Ach, już na stałe siedzą w moim serduszku! Do tego skala Mini Whinnies zyskała wiele w moich oczach... Po prostu widzę wiele zalet w każdym modelu :)


A na koniec taki o, widoczek ;)

 Uważam to wszystko za krok w dobrą stronę, korzystną zmianę. Cieszę się, że "przejrzałam" na oczy i zwolniłam, bo na pewno wyjdzie mi to na dobre. Nigdy nie należy przesadzać, czy tyczy się to rysowania, gotowania, kolekcjonerstwa czy czego innego - wydaje się że każdy o tym wie, ale czasami dostajemy klapki na oczy ;)
I szczerze, według mnie każdy chociaż raz powinien zwolnić i nad tym pomyśleć - co wam daje największą przyjemność, co wam się tak naprawdę podoba? Co cenicie w modelach, co was przy tym trzyma? Taki rachunek sumienia jest naprawdę pomocny, uwierzcie mi.

No cóż, to chyba tyle z tego co chciałam się wygadać. Jest mi odrobinę lżej, ale także i lepiej - tak jak mówiłam, cieszę się że znów zaczynam się cieszyć z małych rzeczy. Teraz jednak wrócę do dalszej customizacji modeli i wykonywania zleceń, bo czasu coraz mniej ;)

A, jeszcze jedno - próbowałam zrobić ankietę, jednak blogger postanowił usunąć taką opcję, a kod z innych stron nie działa. W takim wypadku zostaje tylko jedno - podpytać was co sądzicie w poście :)

A więc, po pierwsze, czy wygląd bloga wam odpowiada? Obecne kolory starałam się dobrać w miarę neutralnie, ale nie wiem jak to wygląda z waszej strony
Po drugie, co najchętniej czytalibyście na tym blogu? Opisy modeli, a może oglądali jakieś sesje zdjęciowe? A może podoba wam się taka pogadankowa forma postów?
No i po trzecie, jakie modele chcielibyście, abym opisywała? Więcej modeli żywicznych, a może wręcz przeciwnie? Popularne Breyery, takie jak Valentine, Valego, Frankel czy Big Chex, a może bardziej niespotykane egzemplarze tej firmy, razem z Copperfox czy Peter Stone? Albo jakieś customy? Proszę, powiedzcie co by was najbardziej interesowało ^^

A tymczasem, to chyba na tyle! Do napisania, moi drodzy!


piątek, 1 czerwca 2018

I always come back...

A więc tak jak obiecałam, pojawiam się z moim potworkiem. Przybył do mnie już jakiś czas temu, jednak "obsesja" i brak chęci do zrobienia zdjęć minęły dopiero teraz - bo jednak siedzenie w małym pokoju z 3 lampami i dodatkowo wysoką temperaturą z zewnątrz nie jest zbyt przyjemną wizją... Mimo to nie uważam, że zdjęcia są idealne. Dość ciężko jest znaleźć odpowiednie miejsce dla jakiejkolwiek figurki, a co dopiero dla takiego potwora... Przejdźmy jednak do konkretów, a mianowicie opisu ogiera!



A więc, cały czas mowa jest o modelu dla mnie wyjątkowym, i ze swoją historią, pomimo że tak naprawdę gości u mnie tylko niecałe dwa tygodnie. Nie jest to typowa figurka ze względu na wiele aspektów. Pierwszym, najbardziej rzucającym się w oczy jest jego wielkość - jest to model w niezbyt popularnej skali, 1:6. Jest bardzo duży, na wysokość ma 38cm, a na długość 53 cm, więc kobyłka zajmuje sporo miejsca i wyróżnia się ze stada.
Wyprodukowany został przez Mr.Z - jest to jeden z dwóch modeli koni od tej firmy, która z tego co wiem tworzy tylko w tej skali. Drugim osobnikiem jest koń hanowerski - nie posiadam go w swoim stadzie i nie mam tego w planach, więc odsyłam zainteresowanych na blog Moja końska pasja z elementami pasji psiej, gdzie jest pokazany ów wierzchowiec.


Dostępne były różne wersje kolorystyczne - siwa, palomino, gniada, kara z odmianami i kruczokara, którą wybrałam. Pierwszym argumentem za było to, że w tej maści najlepiej widać atut ogiera, jakim jest jego sierść, ale do tego wrócę później. Po drugie, nie byłam pewna co do poziomu cieniowania firmowego, więc wolałam wybrać maść, którą ciężko będzie "spaprać" ;)
Co do detali malowania - koń ma zaznaczone podkowy, tęczówki i źrenice w oczach, a także pomalowany na pastelowy róż język. Całość jest wykonana starannie, i nie widziałam aby gdziekolwiek farba "uciekła" ze swojego miejsca, jak to się czasami zdarza przy Schleichach czy Breyerach.


Jak widać na zdjęciach, ogier jest ukazany w biegu - nie jestem specem od typowo "końskich" rzeczy, aczkolwiek wydaje mi się że konkretnie jest to po prostu galop. Pomimo dość dziwnego i nietypowego ułożenia grzywy, zarówno ona jak i ogon wyglądają dość naturalnie, a na pewno nie rażą w oczy. Najwięcej wątpliwości miałam jednak co do szczotki pęcinowej u lewej przedniej nogi - obawiałam się, czy ta "fala" nie będzie wyglądać sztucznie, bowiem na zdjęciach była to według mnie największa wada modelu. Na żywo jednak wszystko jest jak być powinno. Ciekawą rzeczą, ale również świadczącą o jakości figurki, jest kąt pod jakim ogier jest nachylony - jeszcze nie widziałam aż tak przechylonego modelu. Mimo to, koń stoi bardzo stabilnie i ciężko jest go przewrócić, co świadczy o świetnym wyważeniu modelu.



Kolejną kwestią do której chciałabym przejść jest dodatek w postaci ogłowia i siodła. Jako że konno jeździłam mało i niezbyt przyglądałam się sprzętowi, nie widzę aby były jakieś straszne nieprawidłowości w rzędzie wykonanym przez firmę Mr.Z.
Jednak zacznijmy może od tego, że zestaw nie przyjeżdża bezpośrednio na koniu - ba, musimy go jeszcze sami poskładać. Konkretniej, siodło jest w 3/4 gotowe i jedyne co musimy zrobić, to podpiąć dwa paski z rozciągliwej gumki, które mają służyć jako popręg. Miłym zaskoczeniem było to, że nie wykorzystujemy tutaj żadnych rzepów czy innych udogodnień, a coś na kształt sprzączek, które są ukryte pod puśliskami. Wszystko jest ładnie obszyte, więc nie będzie też problemu ze zniszczeniem sprzętu.
Natomiast jeśli chodzi o ogłowie, tutaj jest większy problem. Przyjeżdża ono bowiem w 4 częściach, i w moim przypadku konieczne było włączenie zdjęcia firmowego, jednak nawet po tym nie było to proste. Tutaj także są specjalne sprzączki i elementy przytrzymujące fragmenty skórzanych pasków, aby zachować estetyczny wygląd. Ogłowie posiada także prowizoryczne wędzidło, przez co nie ma problemów z umieszczeniem wszystkiego na swojej pozycji po złożeniu całości.
Później nie ma większych problemów ze zdjęciem sprzętu, aczkolwiek może być potrzebne ponowne odłączenie jakiejś części. Mi jednak udało się tego uniknąć, dzięki czemu możemy przejść do zdjęć bez sprzętu ;)


Tutaj dobrze widać pochylenie konia

Teraz myślę, że dobrze będzie napisać kilka rzeczy odnośnie samej rzeźby. Model ten wykonany jest z żywicy, i przez to waży około 4kg. Ogólnie prezentuje się naprawdę dobrze i nie mogę dojrzeć jakichkolwiek nieprawidłowości w jego budowie. Mięśnie są ładnie zaznaczone, zad przełupany a profil pyska jest na pograniczu prostego i garbonosego. Strzałka jest zaznaczona jedynie na podniesionej nodze, natomiast kasztany widnieją na wszystkich czterech. Ogier posiada podwozie, okolice podogonowe zostały jednak pominięte. Żyłki znajdują się jedynie na brzuchu i pysku, ale zmarszczki i fałdki widać zarówno na szyi, przy wargach i nogach. Oczy, nozdrza jak i uszy są wyrzeźbione bardzo dobrze i szczegółowo, w tym ostatnim zaznaczone są nawet włoski. Jeśli chodzi o włos długi, wliczając także szczoty, również nie mam większych zastrzeżeń - nie są one płaską linią, a wręcz przeciwnie: pojedyncze pasma włosia rozchodzą się delikatnie na obie strony, co dodaje realizmu. Nie są to też proste linie, a lekko falowane - każdy włos jest dokładnie zaznaczony, a zarazem nie przytłacza to i nie niszczy ogólnego wyglądu.
Chyba zapomniałam wspomnieć jeszcze o jednej ważnej rzeczy, a mianowicie rasie konia. Jak pewnie wszyscy zauważyli, jest to przedstawiciel rasy shire. Wydaje mi się, że dobrze wpisuje się we wzorce rasy i firma tutaj także się postarała.


Na zdjęciu powyżej widać dopiero zalążek tego, co potrafi zdziałać jego sierść. I tutaj właśnie chciałabym poruszyć jej temat. Tak jak już wspomniałam, jest to prawdopodobnie największa zaleta modelu, bo jeszcze nie spotkałam się z figurką, gdzie końska sierść byłaby tak dobrze zrobiona. Nie mówiąc o samej technice i dokładności, ale także jej kierunku. Poza tym, na zdjęciach niezwykle dobrze dodaje ogierowi realizmu - i od razu wspomnę, że nie jest on zabezpieczony żadnym "błyszczącym" werniksem. Ot, zwykła figurka. Jednak kiedy trafi w dobre ręce, które będą potrafiły wykorzystać jego ukryty potencjał, może naprawdę dużo zdziałać i zaskoczyć.


Z góry przepraszam za jakość zdjęć porównawczych, robiąc je nie zwróciłam
uwagi na ostrość...

Teraz został tylko czas na porównanie wielkości, plus dla najwytrwalszych powiem jeszcze o jego "historii", o której wspomniałam na początku posta. Na pierwszym zdjęciu jak widać, od tyłu ogier shire 1:6, przed nim Big Chex To Cash Breyera w skali 1:9, a najbliżej znajduje się źrebię Breyer Traditional, Cozmic One, w tej samej skali co poprzedni koń.
Na zdjęciu poniżej jest on pokazany z modelami w trochę mniejszej skali - od prawej widać wałacha lusitano od firmy Schleich (Little Bits, 1:24), klacz warmblood Breyera (Stablemates, 1:32) i ogiera thoroughbred Breyera (Mini Whinnies, 1:64)



A więc, teraz mogę szybciutko opowiedzieć dlaczego darzę go uczuciem większym od reszty, ponieważ już kwestia ta pojawiła się w poprzednim poście. Powinnam zacząć od faktu, że już kiedyś miał do mnie trafić - prawie dokładnie rok temu. Przeglądałam ebay'a, i kiedy tylko go zobaczyłam to zakochałam się - w jego pozie, dynamice... Po prostu stał się moim "Modelowym Świętym Graalem". Szkicowałam go, wzdychałam i nie mogłam napatrzeć. Moi rodzice dość szybko się o nim dowiedzieli, i ostatecznie padła decyzja że dołączy do mojego stadka. Tak się jednak nie stało...

Koń miał przybyć z Korei, o ile dobrze pamiętam. Sprzedawca jednak od początku wydawał się niechętny do współpracy, najpewniej z powodu wysyłki do tak "wymyślnego" kraju jak Polska. Zaczęło się od tego, iż okazało się że ostatnia sztuka z wersji kolorystycznej jaką wybrałam (005, kruczokary) jest uszkodzona, i jako że ich towar zawsze musi być idealny, nie są w stanie mi go wysłać. Pojawiło się też wtedy pytanie, czy mają odesłać pieniądze bądź wysłać konia o innej maści. A jako że podobno jestem inteligentne dziewczę, zdecydowałam się na wersję 001, czyli karego z odmianami - przecież zawsze można zamalować. Ale najwyraźniej to nie było po myśli sprzedawcy, który kilka dni później przekazał nam, że pomylił się przy przesyłce i zamiast 150zł, wynosi ona 300zł. Wtedy uznałam że to już przegięcie, i po prostu się wycofałam. Był to jednak tylko początek problemów, które jednak prędzej czy później się rozwiązały. Tak jak i on...

Bowiem mniej więcej od początku tego roku zaczęłam zarabiać na swojej pasji, grafice komputerowej. Rysunek towarzyszył mi od dziecka, a teraz pozwala mi rozwijać się także w innych dziedzinach, między innymi kolekcjonerstwie. A jako że ta miłość do ogiera nadal gdzieś tliła się w moim serduszku, to stwierdziłam że pora zawalczyć. Nie ukrywam, nie łatwo było pogodzić szkołę, znajomych i wykonywanie zleceń, ale udało się. Udało mi się całkowicie samemu uzbierać na moją ukochaną figurkę, udało mi się pokonać przeciwności i teraz ów pan u mnie jest. I uważam, że było warto. Co prawda, długo kazał na siebie czekać (sama wysyłka trwała dwa miesiące), ale tak jak widać, jest ze mną.

I zupełnie się na nim nie zawiodłam. Jest dokładnie taki, jaki miał być. Wspaniały, wielki, silny i wytrwały. Nazwałam go nawet swoim nowym mężem, więc było tylko jedno odpowiednie imię, jakie mógł przybrać
William
Tylko to imię pasuje do tego, co widać po tym ogierze. Chęć walki do ostatniej kropli krwi, władczość... Wręcz potęgę...


A takie moje kochane stadko na koniec... Brakuje jeszcze dwóch panów

Oj, troszkę się rozpisałam... Cóż jednak się dziwić, uwielbiam tego potwora, ciężko się w nim nie zakochać. Przez to też może się wydawać, że ten post jest wyjątkowo subiektywny - i nie ukrywam, to może być prawda, ponieważ skradł moje serce.
Teraz jednak to prawdopodobnie koniec jak na ten post. Mam nadzieję, że wszystko jest w miarę dobrze. Byłoby mi miło, gdybym mogła poprosić o pomoc w postaci wypowiedzi na temat długości posta, stylu pisania, jakości zdjęć. Czy wszystko jest tak jak powinno być? :)

Proszę również o pomoc, a mianowicie wybór jednego z koni z powyższego zdjęcia do następnego opisu, który mam nadzieję pojawi się niebawem. Kto z nich najbardziej was zainteresował? Może skryty Ozymandias AKA Michael o ciekawej pozie? Mały Salvador lub dumny Altanero? Albo delikatna Al Amira? Decyzja należy do was.
Może się też pojawić pytanie, dlaczego modele AR, a nie np Breyery czy Schleich? A mianowicie dlatego, że większość z moich modeli nie raz pokazywała się na znanych wam blogach, i nie wiem czy jest sens mówienia o nich po raz kolejny. Jednak jeśli interesuje was któryś z moich modeli, chcielibyście porównanie wielkości lub cokolwiek innego, śmiało piszcie! Nie gryzę ;)

I to chyba rzeczywiście na tyle. Mam nadzieję, że ten dość długi opis nie jest jednym wielkim tasiemcem - nie ukrywam, że kilka godzin na niego poświęciłam

Do napisania!

piątek, 13 kwietnia 2018

Nowy początek

Nareszcie zebrałam się w sobie, aby spróbować zacząć kolejny raz. Od zera, ponownie przetestować swoją silną wolę, kreatywność i ostrość aparatu. Nie wróżę wielkiego sukcesu, tak jak i wcześniej, jednakże...
Jestem już starsza niż wcześniej. Wydaje mi się, że kiedy jestem już bardziej poukładana to mam szansę ogarnąć ten blog, zdjęcia będą wyglądały lepiej, a posty będą bardziej przydatne. Aktualnie zdecydowanie stawiam na jakość, aniżeli na ilość - w mojej kolekcji pojawiają się mniej spotykane modele, i to jest w sumie główny powód dla którego w ogóle wzięłam pod uwagę powrót. Świat modeli jest naprawdę ogromny, i wielu z kolekcjonerów może być ograniczonych przez Polskie realia - to co trafia i pojawia się w naszym kraju to naprawdę mała część wielkich 'zbiorów'. I tutaj chciałabym pojawić się ja, z paroma źródłami, pewnym doświadczeniem i kilkoma radami. Pomimo tego że coraz więcej osób wycofuje się z modelarskiego świata lub po prostu blogowania, chciałabym być częścią tej silnej resztki, która nadal się trzyma. Wbrew wielu przypadkom wycofania się, ja chciałabym 'wkroczyć na scenę'

Moim celem jest również 'ponowne' zapoznanie się ze wszystkimi osobami, które nadal są aktywne, a przynajmniej po części. Mimo tego że na te kilka lat sama się wypisałam, nadal byłam na bieżąco z wieloma blogami i należałam do grona cichych obserwatorów. Aktualnie postanowiłam wyłonić się z cienia i może jeśli dobrze wyjdzie, poznać chociaż część tej wspaniałej społeczności, bo to że znajduje się tu wiele niesamowitych ludzi nie podlega dyskusji :P

Dość jednak takiej paplaniny, wydaje mi się że bardziej interesujące będą informacje o kolekcji ;)
Od dłuższego lub krótszego czasu mieszka ze mną kilka modeli, o których nie wspominałam na pierwszym blogu (czyli od maja 2016), ani żadne informacje nie pojawiły się randomowo na tym blogu. Między innymi, moje stado powiększyło się o srebrno-gniadą klacz mustanga i gniado-srokatą kucynkę Breyer Classic, 4 modele Breyer Stablmates do malowania, ale także kilka ukochanych przeze mnie modeli Breyer Traditional: Valegro, SBH Phoenix, niespodziewany Rising Sun Elvisa, Banks Vanilla, czy moi ulubieńcy - Kong, Zenyatta ze źrebakiem, oraz moja najnowsza 'zdobycz', ogier andaluzyjski z zestawu Spanish Family, którego zupełnie nie spodziewałam się u siebie zobaczyć. Oprócz tego stadka, przewinęło się również parę modeli CollectA, np. Szwarcwald,  klacz Shire, czy Pani i Pan Tinker, ale także modele Artist Resin. O Salvadorze (LB) i Altanerze (CL) miałam już okazję wspomnieć na poprzednim blogu, jednak teraz na moim pokładzie znajduje się łącznie 6 modeli AR - do biegu dołączył gniady Brave Hart (S. TR), który zagościł na fantastycznym spotkaniu z równie wspaniałą Dorotheah. Biedak niestety był w stanie body, teraz jednak połamane nóżki są poskładane i wygładzone, więc powrócił do znośnego stanu. Nadal posiada jednak wiele obtarć, i zastanawiam się nad zmianą maści ogiera (jedyne co mnie powstrzymuje to bark współpracy z narzędziami i to, że jest LE do 250 sztuk... Pomocy? :')). Kolejny model AR został moim prezentem urodzinowym od mamy. Jest to ogier Clydesdale od firmy Black Horse Ranch. Osobnik który do mnie dotarł miał maść 'blue roan' i wykończenie glossy - teraz jednak na mojej półce stoi jako dumny karus ze wzorem sabino, z nowymi wstążkami, bródką i poprawionymi szczotami. A dlaczego zdecydowałam się go przemalować...?



Ponieważ został moją ofiarą na NaMoPaiMo (National Model Horse Painting Month), organizowane po raz drugi przez Jennifer Buxton. Dzięki temu poznałam wiele wspaniałych osób, wiele się dowiedziałam i naprawdę świetnie bawiłam, pomimo że ledwo zdążyłam z wykończeniem mojego potworka. Mimo przeciwności losu, udało się i zostałam zwycięzcą, tak jak wiele innych osób i ich wspaniałe konie. Jednak kiedy decydowałam się na wzięcie udziału w NaMoPaiMo, nie przewidziałam jednej rzeczy...
Że niespodziewanie do mojego stada dołączy jeszcze jeden, niesamowity koń. Przechodząc do sedna, zostałam również jednym ze zwycięzców, którym została wysłana nagroda materialna. Szczerze na nic nie liczyłam, a jeśli już, obstawiałam jakiś kubek, ewentualnie Medalion. Jednak pewnego dnia, mniej więcej w połowie marca, po powrocie ze szkoły zastałam w domu paczkę. Była dość duża, a jako że nic nie zamawialiśmy, jedyną opcją było NaMoPaiMo. Wewnątrz znajdowała się dobrze zabezpieczona figurka, więc od razu zabrałam się za uwolnienie jej. I gdy tylko dostrzegłam białe tworzywo, zdębiałam. Bowiem moją nagrodą był model AR - wspaniały, piękny model Artist Resin, dumna arabka Seunta Sister. Nadal nie mogę uwierzyć, że - według mnie - najpiękniejsza nagroda jaka była trafiła akurat do mnie... Uwierzcie, to naprawdę był szok...
Teraz ślicznotka, Al Amira, grzecznie czeka na półce na prepping, aby następnie przybrać ciemnogniadą maść. Na tym jednak kolekcja się nie zatrzymała...
Bowiem rok temu odnalazłam i zakupiłam model swojego 'Końskiego Świętego Graala'. Ostatecznie jednak sprzedawca wymigiwał się od wysłania go do nas, najpierw tłumacząc że jedyny model w wybranej przeze mnie kolorystyce jest zniszczony, a gdy zdecydowałam się na inny, podobny, trzykrotnie zwiększył koszty przesyłki. Skończyło się na tym, że pieniądze wróciły, a konia nie otrzymałam... A od tego zaczęło się pasmo nieszczęść. Następnie bowiem zdecydowałam się na kupno AR Salome, tutaj jednak również pojawiły się problemy. Prawdopodobnie sprzedający z drugiego konta podbijał cenę, a ostatecznie ów osoba się wycofała i chciał mi ją odsprzedać. Koń jednak nie docierał przez długi czas, a pieniądze znowu trafiły na konto... Wtedy również pojawiła się w moim zasięgu Zenyatta, na którą polowałam od długiego czasu. Tutaj również nie wypaliło, jednak teraz, po roku ciszy, doszłam ze sprzedawcą do porozumienia i takim sposobem trafił do mnie wspomniany ogier Andaluzyjski Breyera.
Teraz jednak moja miłość do galopującego karusa, od którego zaczął się cały potok niefortunnych zdarzeń powróciła. I dzięki temu, że teraz sama jestem w stanie zarabiać dzięki zleceniom na rysunki, udało mi się wystarczająco szybko uzbierać potrzebną kwotę, i aktualnie czekam na moją ogromną paczkę. Moją miłością od pierwszego wejrzenia jest model od firmy Mr.Z, a dokładniej galopujący Shire w skali 1:6 - przy czym do mnie trafi wersja 005, całkowicie kary koń który urzekł mnie pod każdym względem. Może dotrzeć każdego dnia, więc cały czas siedzę jak na szpilkach i wzdycham do jego zdjęć z myślą, że niedługo to wielkie i ciężkie cudo... Do tego również ważą się losy kolejnego modelu AR, dokładniej Ishtara, również od Seunta LLC. Mam w planach zakupić tą panią od razu, kiedy dostanę wpłaty za rysunki - mojej Księżniczce przyda się towarzystwo ;)
Moje oko przyciągnął również Seunta Bentley i Seunta Winslow, jednak aktualnie brakuje mi pewnych funduszy na kupno któregoś z tych modeli.
Oprócz tego mogę również wspomnieć o mojej aktualnej 'zabawie' - mam w planach stworzenie własnej figurki. Aktualnie z braku odpowiedniego stelażu zaczęłam od skali Large LB, ogier ma gotowy łeb, szyję, klatkę piersiową i przednie nogi, jednak nie jestem pewna czy z powodu 'problemów technicznych' nie zacznę od początku z nową rzeźbą, tym razem już w oryginalnie planowanej skali - prawdziwym 1:9. Teraz jednak zaczynam bawić się po prostu z wyrzeźbieniem łebka, którego zdjęcia będę mogła pokazać niebawem!

I jak na razie tyle się zmieniło w moim kolekcjonerskim życiu. Mogę jeszcze wspomnieć, że moim największym modelem jest teraz kotek, Arcady, którego zaadoptowałam we wrześniu :) Niedługo będzie miał roczek, rozrabia bardzo, ale jest strasznie kochany!
I to chyba tyle na teraz. Wydaje mi się, że i tak zbyt bardzo się rozpisałam (przepraszam za ścianę tekstu, jednak na chwilę obecną nie jestem w stanie pokazać jakichkolwiek porządnych fot). Następny post planuję wtedy, kiedy tylko dotrze 'mój ukochany z Chin', i wtedy przetestujemy mój malutki aparacik, który już długi czas leży zapomniany w plecaku...

A więc, do napisania! Oby piątek 13 był wbrew pozorom dniem, który zapamiętamy pozytywnie :)